Dziś dzień jak co dzień czyli na wariackich papierach. Po południu pomyślałam że dziś wieczorem opisze typowy swój dzień czyli dzień matki dwójki dzieci "siedzącej" w domu. A tu wchodzę na nasz blog i co widzę Ty też w tym samym temacie :)
No więc tak. Pobudka o 6 rano i dla mamy kawka a dla córki mleko. Następnie wstaje starszak i zaczyna marudzić dlaczego taka bajka leci a nie inna. Mówię mu że siostra wstała już jakiś czas temu i taką sobie wybrała. No i zaczyna się jatka jak to między rodzeństwem i trzeba wkraczać do akcji. Potem ścielenie łóżek, inhalacja dla małego astmatyka, śniadanie i w końcu czas do wyjścia. I znowu wojna kto pierwszy buty będzie ubierał. Udaje się wsiąść do samochodu i nawet w ciszy dojechać do przedszkola. W przedszkolu zanim się przebrali to ze mnie zimne poty już leciały. W końcu można rzec spokój. Po drodze do domu zakupy w najbliższym sklepie bo szkoda trochę czasu żeby jechać gdzieś dalej. W domu rozpakowanie zakupów i trzeba zacząć myśleć o obiedzie bo potem lekarz więc lepiej przygotować coś wcześniej. No ale nagle zdaję sobie sprawę że jeszcze śniadania nie zjadłam. Więc najpierw śniadanie. Potem kroje warzywka i robię obiad. Znaczy prawie sam się robi no bo ja raczej z tych co szybko łatwo i najlepiej jednogarnkowo :) Zatem przygotowanie obiadu wyglądało tak:
Na patelni podsmażają się warzywka |
Pomidorki obłażą ze skórki |
A cukinia odsącza się z wody oprószona odrobiną soli |
A na koniec wszystko ląduje na jednej patelni i czeka na ciąg dalszy |
Oczywiście w między czasie rozpakowałam zmywarkę z czystych naczyń i zapakowałam brudne mieszając to co na patelni, zalewając pomidory wrzątkiem bo własnie woda się zagotowała i przygotowując naczynie żaroodporne na potem.
Po ogarnięciu obiadu i kuchni czas na sprzątanie chałupy. Plan na dziś to łazienka i wc oraz odkurzanie. Po jakimś czasie wszystko lśni - choć nie jestem pewna czy zdałabym test białej rękawiczki :)
Teraz pora na drugie śniadanie ale chwila patrze na zegarek już 13! Muszę lecieć po dzieciaki bo na 14 trzeba przebić się przez miasto na badania z małym. Zatem szybka zmiana stroju roboczego (dresu) na tak zwany wychodny ( czyli jeansy i sweterek) jabłko w garść i biegiem do auta. Mop i odkurzacz sprzątnę już po powrocie.
Jadę kierując jedną ręką a drugą wcinając jabłko bo takie założenie - jeść regularnie żeby było zdrowiej i może się uda zgubić jakiś kilogram. Zaparkowałam pod przedszkolem i biegiem na górkę. Miałam fuksa bo starsza grupa właśnie wróciła ze spaceru więc odpadło jedno dziecko do ubierania. Biegnę na piętro po młodszą. Ponieważ młody był ubrany to mówię poczekaj przed przedszkolem. Wychodzę patrzę i oczywiście nie dziwię się bo mnie już mało co jest w stanie zdziwić. Pytam co robisz? Tort. A oto przepis na torcik : leży kupa a w nią wbijamy kawałki sianka i już torcik czekoladowy ze świeczkami gotowy. Na szczęście nie uwalił się w tym "szczęściu" :) I już jesteśmy w połowie górki kiedy słyszę. Mamo a jaka dziś buźka za zachowanie? Nie wiem synu. Ale mamo to bardzo ważne. Fakt ważne bo od tego zależy czy bilans uśmiechniętych buziek będzie dodatni i czy zagra na komputerze w weekend. No więc lecę z powrotem i pytam panią jak ta buźka. Uśmiechnięta - jest mały sukces. Wsiadamy do samochodu i tak: on koniecznie musi zdjąć kurtkę bo gorąco i niewygodnie a ona nawet czapki nie chce zdjąć bo twierdzi że zimno w samochodzie.
W końcu dojechaliśmy na miejsce. Badanie przepływu siku poszło nawet sprawnie bo w końcu od 6 godzin nie robił więc spodziewałam się że po kilku minutach siedzenia w końcu poleci. Za to już badanie usg sprawdzające czy pęcherz całkowicie został opróżniony to jak zawsze koszmar. A jeszcze pielęgniarka - w dobrej wierze oczywiście- opowiada mu że zobacz jaki fajny żel tu mamy, wygląda jak taki super kisielek. Może i super dla przeciętnego pięciolatka ale nie dla mojego syna który po pierwsze nie cierpi jak ma coś na brzuchu a kisielu nienawidzi. I zaczęła się walka. Zawsze po badaniu usg czuje się jakbym z 2 godziny na siłce wyciskała. Bo żeby go utrzymać to i sposobu i siły trzeba. Ale udało się. Oczywiście potem zaczął zabawę wagą i ważył się i ważył a ona w między czasie właziła gdzie się dało i non stop gadała. Panie miały ubaw :) Wracamy do domu. Ona oczywiście odpada i nie ma bata żeby ją obudzić więc wnoszę do domu i kładę na kanapę.
Czas dokończyć obiad. Wrzucam warzywka do miski, wsypuję sól pieprz i przyprawy, wbijam jajka i daję twaróg. Mieszam wszystko i przerzucam do naczynia żaroodpornego. Oczywiście już piekarnik w międzyczasie się nagrzał. Piekarnik to boskie urządzenie bo obiad się robi a ja sprzątam mop i odkurzacz. Oczywiście wcześniej rozebrałam córę bo by się ugotowała i wydałam rozporządzenie synowi - myć ręce i się przebrać w domowe ciuchy. Po 30 min obiad gotowy :) Ale przed budzę małą bo jak za długo pośpi to wieczór będzie potem zbyt długi. Ona oczywiście niezadowolona z fochem się budzi i marudzi ale co tam trzeba w końcu zjeść coś ciepłego.
Po obiedzie załadowałam zmywarkę i poszłam uprać tapetino bo zostało zasikane rano przez córkę.
No i już zrobiło się po 16. Trochę zabawy przeplatanej kłótniami i krzykami - ale przy takich dwóch małych kilkulatkach to normalka. Choć może istnieją gdzieś takie które bawią się cichutko i grzecznie ale ja takich osobiście nie znam :) Zbliża się pora kolacji i znowu że dlaczego kanapka taka a nie taka .....
Kąpiel dziś szybko i sprawnie i na szczęście tym zajął się już tato bo wrócił do domu. Czytanie też przejął bo ja nadal nie bardzo gadam. Ja za to po kąpaniu przejęłam starszaka i nafutrowałam lekami, dałam inhalację oraz drugą kolację bo kabanosik i mleko muszą być :)
No i tak właśnie wygląda dzień "siedzącej" w domu matki. Usiadłam spokojnie na fotelu o godzinie 20 z kawałkiem. A nie przepraszam skłamałam! W dzień usiadłam na pół godziny na kawkę z Sową. Taka przerwa w sprzątaniu no a przede wszystkim dawno nie miałyśmy okazji popisać prawie live bo nigdy się jakoś nie składa, jakoś czasu brak pomimo że mamy go rzekomo w nadmiarze :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz