Ale nie narzekam. Jestem tą szczęściarą, której mąż gotuje i to bardzo smacznie. Jest specjalistą od naleśników i owoców morza. I zawsze, kiedy przyjeżdża, serwuje mi kilka romantycznych kolacji ze skorupiakami.
Jeszcze na początku związku, kiedy zaczęliśmy razem mieszkać ustaliliśmy, że osoba która nie gotuje nie ma prawa szarogęszenia się i udzielania porad. Oceniamy efekt na talerzu. No i podział obowiązków: jedna osoba gotuje, druga zmywa.
Ja na początku musiałam często gryźć się w język, albo wręcz wychodzić do drugiego pokoju.
Na szczęście dziś jak mąż jest w kuchni ja kompletnie się wyłączam.
A do tego zmywania, to często ja zgłaszam się na ochotnika, bo wolę by mąż, zamiast stać przy zlewie, spędził czas z córeczką.
Moje ostatnie eksperymenty, to flaczki. Nie były to jednak normalne flaczki mięsne. Postanowiłam ugotować flaki z boczniaka. My z mężem uwielbiamy wszystkie warzywa, a kolega miał akurat dzień bezmięsny.
Dla wyjaśnienia, nikt z nas nie jest wegetarianinem. Kolega już dawno postanowił, że będzie miał w diecie na zmianę dzień mięsny i dzień bez mięsa. A u nas, z kolei obiad jest opatrzony etykietą " to co miała lodówka".
Dwa dni temu, w lodówce uśmiechały się do mnie boczniaczki.
Przepis jest tu: http://smakisowy.blogspot.com.es/2013/02/flaczki-z-boczniaka.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz